Jeśli chcesz dać głos na jakiś poruszony na blogu temat –
napisz na adres mailowy fwp@wp.pl.
Wyłączyłem formularz kontaktowy ze względu na roboty i firmy reklamujące się za friko… Pardon. Jak wymyślę inną formę,
to zara dam znać! 😉
12/8/2018:
Lubimy: https://www.youtube.com/watch?v=4zH9Zca1vRM
Choć nie lubimy of kors jak nam patrzą w kaszę i w gacie…
27/9/2017:
Refleksja na temat pewnej natarczywej reklamy w internecie
„Nie skończyła zawodówki, żyje jak królowa”,
dwa balony niczym główki i oczy jak sowa.
Tu pytanie mi się ciśnie, bo się ciut przejmuję,
i ja nie mam zawodówki – znak, że będę królem?!
FP, wszelkie prawa zastrzeżone
24/9/2017:
Na każdym froncie trwa walka o wyborcę. Gazetowy artykuł kulturoznawcy uświadomił mi, że nie po to promuje się przeżywające swoisty renesans disco polo (niezła zbitka!) reprezentowane choćby przez „Twoje oczy zielone”, bo ten czy ów decydent od mediów i kultury stawia je w jednym rzędzie obok dzieł wszystkich Chopina, ale dlatego, że za tym idą tłumy gustujące w takim repertuarze. A decydenci od mediów i kultury wykonujący oddolnie robotę z odgórnych nakazów wiedzą, że tłumy pójdą głosować na obecnie rządzących, bo tym chętniej zidentyfikują się z władzą, której te same melodie wchodzą pod nóżkę…
Wszystko dla władzy. Poświęcić drzewa* czy nasze uszy – wszystko na ołtarzu TKM.
* Drzewa, bo kornik drukarz ma smaka jedynie na świerki, a nie stare dęby, które ścięte jadą tu i tam, dając zarobić tym i owym.
Wysłuchałem zafryderykowanej nowej płyty Brodki i nie specjalnie mi się podoba – jak dla mnie za „artystyczna” i przez to jawi się mdła, przekombinowana, choć doceniam niektóre dźwięki i produkcję. Wolę „Grandę”. Za to jeden song odstaje od reszty i ma dobry klip. Krótko i na temat (chyba mam tydzień prostych utworów „krótko i na temat”):
https://www.youtube.com/watch?v=IKE8Vt8JWHs
29/8/2017:
I znów GC, tym bardziej, że dziś jego 60. urodziny. Szkoda, że bez jubilata, za to Grzesiek wiecznie żyw. 🙂 Przy okazji własna premiera tu: http://voxdogs.pl/wonsz-60gc/
Znalazłem taki nieskomplikowany melodycznie drobiazg nieżyjącego solenizanta (oksymoron godny autora „Kombinatu”) grany na dwa, który jakoś wpisuje się w to co się wyrabia, nie tylko w kraju „dlaczego jestem z nią, dlaczego w innej nie”, ale na calutkim bożym świecie:
8/8/2017:
Za 3 tygodnie 60 urodziny obchodziłby GC. Dla mnie i tak cały czas żywy, choć fizycznie zniknięty od nastu lat. Czas, obliczenia, liczby… Mało istotne. Za to takie „wywiady z twórcami” lubimy najbardziej: 😉
https://www.youtube.com/watch?v=hCG6eP4GoWo
26/6/2017:
Żeby nie było, że mnie nie ma czy cuś, to owszem jestem, choć bardziej tak w okolicy płota, czy koło liści, traw, drzewa… No i jak któraś malwa przyzywa to lecę z aparatem:
🙂
WIELKANOC 2017:
Z uwagi na ogólną sytuację w kraju, z podkreśleniem przestrzeni leśnictwa i myślistwa (wspólną etymologię
z czasownikiem „myśleć” należy rozpatrywać w czasie przeszłym), przerwałem skądinąd ciekawą lekturę
tej książki:
– zamieniając na poniższe dwie:
Czego i Państwu życzę.
Z wtorku na środę, 6-7/12/2016:
Popisuję (się) tu rzadko ostatnio – życie jest ciekawsze i gęstsze niż internet. 😉 Podzielę się tym co zaległe. Od kilku lat jest we mnie refleksja w kwestii moich dwóch ulubionych albumów, nazwijmy to alternatywno-popowych. To są dwie płyty, które się a/ nie starzeją, b/ mają kilka kapitalnych piosenek (czytaj: wszystkie), c/ są muzycznie stworzone i produkcyjnie zrealizowane tak, że nie ma o czym gadać – perfekcja. Jak donoszą historycy przedmiotu ten poziom szlifowany był tygodniami i miesiącami, są filmy, wywiady, cały materiał dowodowy. O które wreszcie płyty chodzi, do cholery?! OK, oto one:
‚SO’ Peter Gabriel (1986)
‚REMINDER’ Feist (2007)
Pierwsza pięknie męska, a przy tym po męsku subtelna, druga cudownie kobieca, przy tym po kobiecemu delikatna. Są jeszcze jakieś wspólne cechy, Watsonie? Som. Prostota okładek i tematów na przykład. I jeszcze – artyści obchodzą urodziny tego samego dnia – 13.02. I to by było na tyle w temacie.
Jako, że wszyscy znamy „Don’t give up”, „Sledgehammer” czy „I feel it all” oraz „1234” proponuję mniej hiciasto, za to równie mocno i pięknie:
https://www.youtube.com/watch?v=ltYq-jalYm0
https://www.youtube.com/watch?v=FkLTwX0duY4
wtorek, 20/09/2016:
Proszę SzPaństwa – sie leciało, sie góry widziało, jedno jest wszak pewne wg. tego co zdjęcie przekazywa: śmigło sie wygło…
Fot. by FP. A fotoszopu nie używał.
😉
piątek, 5/08/2016:
Frano 23! Koledzy & Koleżanki, a zwłaszcza Zosia, która wszystko „ukartowała” i Kuba, który to zmontował, nie zawiedli. Solenizantu śpiewa Dżastin i całyświat:
https://www.youtube.com/watch?v=M8M1x5Mi7CA&feature=youtu.be
🙂
wtorek 26/01/2016:
„Kiedy nauczymy się współdziałać z naszą Wewnętrzną Naturą i z prawami natury działającymi wokół nas osiągniemy poziom Wu Wei. Wówczas będziemy współdziałali z naturalnym porządkiem rzeczy i kierowali się zasadą najmniejszego wysiłku. Ponieważ świat przyrody kieruje się tą zasadą, nigdy nie popełnia błędów. Błędy popełnia człowiek – albo też wydaje mu się, że je popełnia – istota z przeładowanym Rozumem, która separuje się od tak pomocnego systemu praw natury przez ingerowanie weń i staranie się za wszelką cenę.”
Benjamin Hoff , „Tao Kubusia Puchatka”
niedziela 10/01/2016:
ABY POLAK Z POLAKIEM MIELI SOBIE COŚ WIĘCEJ DO POWIEDZENIA, NIŻ TO, ŻE TAK BARDZO SIĘ RÓŻNIĄ, ŻE AŻ NIENAWIDZĄ, TO JAN PAWEŁ II MUSIAŁBY UMIERAĆ RAZ NA DWA TYGODNIE…
Dziś kolejny, 24. już finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To najpewniej jedyny dzień w roku,
w którym od prawie ćwierć wieku Polacy się jednoczą. Pozostałe dwie okazje na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat miały podobny, choć jednorazowy i krótkotrwały efekt. Mam na myśli śmierć Papieża Polaka
i katastrofę samolotu z szefami kluczowych instytucji kraju na pokładzie.
Dodatkowym walorem akcji jest to, że cel wydarzenia WOŚP generuje w ludziach radość, i jak dowodzą fakty, realnie ludziom służy. To równie rzadkie, bo we wcześniej wspomnianych dwóch przypadkach spoiwem były smutek, ból i rozpacz. Jakkolwiek trudne to co powiem, to powiem: od iluś lat odnoszę wrażenie, że aby Polak
z Polakiem mieli sobie do powiedzenia coś więcej niż to, że tak bardzo się różnią że aż się nienawidzą,
by w narodzie zapanowała jakakolwiek jedność, to Karol Wojtyła musiałby umierać raz na dwa tygodnie.
Tyle mniej więcej trwało polsko-polskie porozumienie ponad podziałami, czyli ponad bezinteresowną polską zawiścią i nienawiścią. Także z tego punktu widzenia zbiórka organizowana przez fundację Owsiaka jest bezcenna. Przynajmniej jeden dzień, za to rok rocznie ludzie mają banana na buzi, a także okazują dobroczynność i życzliwość. Jeśli komuś ta akcja przeszkadza, to widać, że ma w ogóle problem
z otwieraniem nie tyle portfela co serca, a wojna polsko-polska pod flagą biało-czerwoną to jego ulubiony sport i wszystko co może dać w kwestii „bycia Polakiem”. Żeby było jasne – bo polityka miesza się już wszędzie – nie jestem ani po stronie „winy Jarka”, ani „winy Tuska”, jeśli jestem po jakiejś w ogóle,
to po stronie zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
Zakończę tradycyjnym, choć znanym głównie z pierwszej części hasłem: Róbta co chceta – i czujta się z tym dobrze!
Siema!
czwartek 17/09/2015:
Trąby, trębacze i Pan Prezydęt, albo dwa poziomy gry na trąbce
Wrażliwy na dźwięki jestem. W Warszawie – na dźwięki dęte szczególnie. Najszczególniej na trąbki samochodowej dźwięk, używany w chwilach wielkiej słabości, czyli gdy cierpliwość kierowcy przekracza magiczną granicę jednej sekundy. Ale też wówczas, gdy wydaje mu się, że jest reinkarnacją Milesa Davisa i z braku innych zajęć ćwiczy instrument w oczekiwaniu na zmianę świateł.
Dziś trąbieniem zaszczycił mnie sam były prezydent stolycy, pan M.Ś. I choć M-istrzostwa Ś-wiata w tej dziedzinie nie osiągnął (grał gorzej od Davisa, Stańki i kilku mistrzów instrumentu), to logika trębacza kolejny raz mnie zaskoczyła. Czekamy na zmianę świateł w samochodzie. Świeci czerwone. Przed nami auto, za nami tyż, a z niego co i raz trąbi trąba: jeden raz, drugi… Spojrzałem w lusterko i rozpoznałem w srebrnym aucie, prywatnie, acz pod krawatem – prezydent. Trzeci raz trąbnął i nie wytrzymałem, akurat za mną dzień pełen „wzruszeń”.
Wysiadam z auta, podchodzę i zapytowywam prezydęta: – Panie Prezydencie, w jakim celu Pan trąbi? PP: – Noo… boo tamten stoi, nie jedzie. F: – Bo ma czerwone, to nie jedzie. PP: – Noo… rzeczywiście. F: – Wszystkiego dobrego panie prezydencie. Akurat zrobiło się zielone (wyjątkowo nikt nie zatrąbił!), wsiadłem (do swojego) i ruszyliśmy.
Za zakrętem pan prezydęt, uśmiechnięty, podniósł rękę na znak pozdrowienia, przeprosin, czy czegoś podobnego, a może właśnie zrozumiał tajemną logikę sygnalizacji i że ta w ogóle nie reaguje na klakson.
Wszystkim koneserom tego wymagającego instrumentu życzę dobrego dnia/spokojnej nocy, a wszystkim trąbom – słonia.
🙂
F.
PS. Tego samego dnia kilka godzin wcześniej taksówkarz natrąbił na mnie, gdy nie zauważyłem go (tzw. martwy punkt w lusterku) i próbowałem wtarabanić się na lewy pas. Jestem mu wdzięczny za szybką i właściwą reakcję, zagraną staccato forte. Obydwu panom dziękuję za wieczór z muzyką na trąbce.
poniedziałek 17/08/2015:
Przyjechał dziś do mnie w druku range rover classic. Twórczy akt nudy przed wysłaniem maila:
© 2015 🙂
poniedziałek, 10/08/2015:
Polskie morze jest coraz bardziej polskie i z przodu i z tyłu:
PS. Parawany osiągają już długość polskiego wybrzeża i nie służą do osłaniania się od wiatru, tylko do robienia plażowych zagród. Nie miałem śmiałości fotografować, cudem przecisnąłem się do wyjścia.
poniedziałek, 25/05/2015:
Witajcie w kurniku, czyli the day after. Zapowiada się wesoło, zabawnie, zaskakująco – to pewne.
„Zwariowane melodie”, czyli nowy hymn RP, już jest:
😉
wtorek, 3/03/2015:
Poziom propagandy antyrosyjskiej jest już w Polsce tak wysoki, że (Marcie) sprzedali szynkę o konturach USA.
😉
czwartek, 7/01/2015:
K jak Karnawał, K jak Kot, czyli kot Tygrys w grafice polsko-karnawałowej
pt. Panowie proszą panie (o kolejne piwo). Foto/graf.: Marta Breczko.
2015 – Your choice, czyli do wyboru do koloru. Foto/FP
27/12/2014
I po Świętach. Foto/FP
WŚRÓD NOCNEJ CISZY 2014 & NOWY 2015 ROK (proszę kliknąć):
NIEDZIELA, 9/02/2014:
Zackniło mi się za grającymi szafami. Tymi produkcji Wurlitzera, kunsztownie zdobionymi, z całą baterią mrygających lampek. Podajnik płyt, ramię z igłą, cyk pyk i szafa gra. O na przykład ta – ma swoje filmiki na yt:
A fotki i ofertę kupna znalazłem tu:
Może i trochu buczy, ale jak wygląda… A są i inne. I te na CD także.
Pozdrówki!
F
CZWARTEK, 6/02/2014:
LTEPLUS, czyli: Lukaj Te E-maile Poznasz Luksusy Usług Systemu Zdawać by się mogło, że lektury takich klasyków jak „Proces” Kafki, „1984” Orwella, a także przeczytanie książki, lub obejrzenie ekranizacji „Fahrenheit 451”, może ostrzec człowieka przed pakowaniem się w system – mniejszy czy większy – ale cóż, człowiek to intelektualny cwaniak, lubi o niewygodnych sprawach zapominać.
Wczoraj: premiera performance’u Krzysztofa Czaji i Moniki Gut „Podróż, czyli DJ w piekle” w ramach AUDIO STAGE 2013 w CSW w Warszawie. Nagrałem głos do przetworzonych postaci audio. Zupełnie nieoczekiwanie zauczestniczyłem w czymś co podobało mi się – nowa forma.
Więcej info o festiwalu na stronie Zaiksu: (zaiks.org.pl/wydarzenia).
http://www.youtube.com/watch?v=sdfbsoU8jPM
Bo ja wiem, może wesprzeć to miejsce w uczynieniu tej toalety czystą? Serio…
Tyle o kiblu.
A Polska – przyroda, przyroda! – to nadal piękny kraj. Podziwiam…
Opuszczona leśniczówka w Borach Tucholskich / foto FP 2013
WTOREK, 13/08/2013: U mję porządki, remont i trochę wakacji poprzedzające dużo wakacji. Za to młodszy syn – filmuje z przyjacielem i dobrze mu idzie. 12 filmików dla LOTu znajdziecie tu: http://voxdogs.pl/video/wystepy-reklamowe/ . Polecam!Jestem pod wrażeniem papierowej animacji Zosi Sylwii Olszewskiej – nota bene wszechstronnie uzdolnionej młodocianej 😉 artystki. Śpiewa, gra na trąbce, fotografuje, animuje… Zapraszam do obejrzenia jednej z prac na zaliczenie na studiach – „Dreams come true”. Pracowitość wynagrodzona etiudą cudnej urody.
http://voxdogs.pl/video/inne/ Środa, 3/04/2013: Kto tu zagląda? Ja? I trochę ludzi – widzę w wynikach. Po roku działania strony zobaczyłem – czyli Prawda mi się odsłoniła – że to strona głównie o mnie i dla mnie. Jakkolwiek niepokojąco to brzmi i egolstwem zalatuje, pierwsze wzięło się z tego, że koledzy i koleżanki artyści z którymi sympatyzuję bardziej pracują niż się promują, a ściganie ich: dawaj, podeślij, wklej – mi przeszło. Zrobiła się strona trochę półmartwa, bo też mam co robić i inne rzeczy na tą chwilę (trochę ona już trwa 🙂 ) ważniejsze dla mję ;). Strona jest dla mnie, bo lubię to co robię, mam frajdę z tego tytułu, że jest i dopóki mi nie przejdzie będzie działała. Pod jednym wszak warunkiem – że ożyje. Strona jest rzecz jasna dla wszystkich, którzy chcą się dzielić tym co robią. A teraz chcę się podzielić tym co we mnie na temat wszechobecnego tematu kasy w kontekście pracy, tego co robię, robimy:Taki temat chodzi ostatnio koło mnie. Koło mnie, bo już ten dylemat rozstrzygnąłem.
Wielu bliskich mi ludzi się męczy. Jazda slalomem między korporacyjnymi cukierkami, prozą życia, poezją chwili, a byciem sobą – z tym ostatnim (choć najważniejszym) idzie dzielenie się swoimi talentami z innymi, choćby dla samej radości – staje się dziś nie lada umiejętnością, by nie powiedzieć: wyzwaniem. Na postawione w tytule pytanie odpowiadam, otóż – i jedno i drugie. Tyle, że przede wszystkim frajda, a z tego – jako przyjemny produkt uboczny – forsa. Traktowana jako wymiennik energii: co dałem, to dostałem. W przeciwnym razie mówimy o „robocie”. A robota – jaka jest – każdy kojarzy: brudna, niechciana, „słabo płatna robota”, itd. Kelnerów ci dostatek, ale ludzi, którzy kochają bycie kelnerem – mniej. Widziałem szczęśliwych, że są w 100% na swoim miejscu i widuję przekonanych o karze jaka ich spotkała, że pracują w tym fachu.
I tak jest wszędzie. Róbmy to, co kochamy.
Wiem, że może trudniej tym, którzy są „na dorobku”, wiem, że mogę sobie pozwolić na pewien komfort wybierania co robić, a czego nie, w większym stopniu niż oni. Jednak – im wcześniej, tym lepiej.
Przyjaciel zadał sobie pytanie: czy gdyby jako pracę wykonywał nadal to, co kocha robić i nie płacono by mu za to, nadal by to robił? Tak. I tylko takie kryterium się dla niego liczy. Odważne. Właśnie teraz, tym bardziej teraz, kiedy kasa rządzi wszystkim. Kiedy ludzie, ich słowa, czyny, a nawet uczucia przeliczane są na monety. Wniosek: jeśli chcemy się ratować spod rządów pieniądza – róbmy to, co kochamy.
Nie dajmy z siebie zrobić pseudodziałaczy gospodarczych, którzy myślą głównie o gaży.
Zrobię to co lubię i chcę, bo tak chcę i dobrze się z tym czuję. Jeśli pracę wykonam z frajdą, ta energia wróci
do mnie i – choć nie dają na to gwarancji – zapracuje.
Tego sobie i Wam życzę!
Wszystkie egole wybywają na wakacje. I ja, ja, ja też! Duszne dni w Warszawie, może, żeby o Duszy sobie przypomnieć, czy jak… Póki co – pa!pa! Na rozstanie iluśtamdniowe domowo-koncertowa wersja „Klocków E” – panowie F&F Przybylscy zapodają:
http://www.youtube.com/watch?v=A6UiTOJPKA0Nowe logo strony już od dawna szczeka tu i ówdzie, mam nadzieję, że już niedługo w dopracowanej formie zaszczeka w lewym górnym rogu i zmieni leniwie rozłożonego czerwonego kiwaka samochodowego.
Dla niewtajemniczonych – wtajemniczam – na pięciolinii znalazły się 3 pierwsze dźwięki beatlesowskiego klasyka „All You Need Is Love”. VOXTERIER z campera (po kąpieli) wygląda tak:
Wakacje, remanenty, wyjazdy, pisać się nie chce, za to czytać – owszem, tylko odpowiednie miejsce trzeba znaleźć:
Niedziela, 17/06/2012:
Chcieliśmy dobrze, a wyszło – jak zawsze. Ten frazes jednak prawdziwy. I w akompaniamencie tego beznadziejnego nic się nie stało, Polacy nic się nie stało... Otóż: stało się. Polska reprezentacja w piłkę nożną dała dupy. Polska reprezentacja, czyli grupa sportowców z którą na śmierć i życie identyfikowało się ileś milionów Polaków przegrała swoją szansę w mistrzostwach Europy w tej dyscyplinie sportu. Powodów „dlaczego?” jest pewnie kilka. Przede wszystkim:
1. Zawiódł Papież Polak, tam w niebiesiech – nic nie załatwił.
2. Murawa nie pomogła – wręcz przeciwnie, nawet przeszkadzała, bo była zbyt mokra.
3. Ten, w którego tak wszyscy wierzyliśmy, a który GOLi się – jak dowodzi reklama – maszynkami jedynie słusznej firmy od maszynek do GOLenia, nie dał rady dokonać cudu i sam przechodzić czterech obrońców oraz być samemu w ataku bez wsparcia, chociaż trener się upierał, że da radę.
Jeszcze coś? Tak serio to wg. mojego widzimisia, poza uznaniem, że w tym sporcie liczy się jednak oddawanie celnych strzałów na bramkę, to głównie: brak uważności i wyczucia trenerów. Zawiodło nie wymienianie zawodników na świeższych oraz taktyka nie zmieniania taktyki po pierwszej połowie, kiedy coś nie idzie. Bo (to będzie ironia): lepiej sprawdzić w drugiej, a nuż wreszcie wyjdzie? Dzięki temu Czesi, którzy jednak dopasowali taktykę do dziurawej polskiej obrony coś ugrali. A my naród jesteśmy teraz – „jak zwykle” – wściekli na niesprawiedliwą historię, która „zawsze” daje nam po dupie. I – jeszcze tego brakowało – w sporcie. No może z wyjątkiem Małysza (romantyczny bohater indywidualista), Radwańskiej (ten sam wzorzec), Korzeniowskiego (jakby podobnie), Brzozowskiego (nie inaczej), Wielickiego (ten sam algorytm) itd., itd. Można wymieniać bez końca, bo w pojedynkę dajemy radę, jesteśmy silni, bohaterscy i skuteczni. Ale zebrać się i zrobić coś razem – a jeszcze pokierować towarzystwem – trudniej. Od umiejętności i czucia pana prowadzącego, a to element istotny dla odniesienia grupowego sukcesu, zależy bardzo wiele. Ale także od fundamentu: od jakiegoś wzoru wypracowywanego przez lata na całe przygotowanie zawodników w tej dyscyplinie: metod szkoleniowych, taktyki, szkółek, wychowania juniorów, boisk-orlików, itp. Tego się nie robi w dwa czy trzy lata (czyli tyle ile trwa średnio kontrakt jednego polskiego trenera, okraszony społecznym prawidłem: „jak wygra – bohater, jak przegra – szmata”), na to czasem trzeba dwóch czy trzech dziesięcioleci. Tego nie było. Było tradycyjne liczenie na cud. Tym razem nad Odrą. Czy ktoś zerknął w rankingi FIFA czy UEFA, na którym miejscu w stosunku do pozostałych zespołów biorących udział w EURO2012 plasowała się polska drużyna? Polecam.
Źle się stało jak się stało, bo ten porażkowy „ślad w śniegu”, który ma już jakąś tradycję jeśli idzie o ważne imprezy piłkarskie, został utrwalony kolejnym. Trzeba będzie teraz jeszcze więcej nakładów sił, ale i totalnej reorganizacji tej dyscypliny sportu w Polsce, aby po latach zasmakować uczciwie wypracowanych sukcesów.
Wracając do poprzedniego wątku – to co było w tych „naszych” trzech meczach na EURO? Była zbieranka utalentowanych indywidualności, które razem nigdy nie dają pewności, że tym razem coś z tego wyjdzie. Od iluś lat nigdy nie mam tej pewności, że ten a ten mecz nasi mogą wygrać, bo są na takim to a takim poziomie. Polska reprezentacja piłkarska, taka jaką jest od kilkunastu lat, jest nieprzewidywalna. Zawsze – wielka niewiadoma. Rosyjska ruletka.
A propos. Z Rosją zagrali świetnie. Dało się. Ale to już historia. A że lubi się powtarzać (człowiek, jak stwierdzili naukowcy, to jedyne zwierzę, które popełnia ten sam błąd wielokrotnie) to teraz, ku zaskoczeniu odprawionych do domu Rosjan możemy wspólnie lizać sobie rany, bratać się przy wódce, wybaczać samoloty zahaczające o brzozę, 17 września i Katyń, a oni nam „Wielką Smutę” z XVII w. – jest okazja.
Życzę nam wszystkim (czyli sobie też) lepszych okazji, a przy okazji tej okazji najlepszych z możliwych dowódców, trenerów, autorytetów i panów prowadzących. A także: „mierzenia sił na zamiary”, lepszego przygotowania, przejrzystego planu, oraz wspólnego i konsekwentnego działania do końca.
Czyli, jak już robić powstanie, koncert w Opolu, czy grać mecz w piłkę – to z sukcesami!
F.
Odnalazł „się” mój ulubiony znaczek. Jak w przypadku czarnego markera był na wysokości wzroku, wystarczyło się rozejrzeć.
Jestem pod wrażeniem przygotowania boisk na Euro i kilku meczów – choćby wczorajszy Ukraina-Szwecja, świetny. Natomiast sam mecz otwarcia mnie nie zachwycił. Wspomnienie:
Dwudniowe warsztaty z Olgą Szwajgier. Jestem zadowolony. Świetne ćwiczenia. Kapitalna osoba. Więcej takich na naszej planecie i damy radę
Wieczorem byłem na dwóch koncertach w ramach WarsawOrangeFestivalu – koszmarnie nagłośniona Lauryn Hill próbująca przekrzyczeć magmę dźwiękową (bezskutecznie; szkoda występu, bo lubię babkę) i bardzo fajne Prodigy w strugach deszczu. Podobało mi się, deszcz dobrze komponował się z ognistą muzyką i energią ze sceny. Do perfekcji nagłośnienia z koncertu Gabriela jeszcze daleko, ale – było fajnie.
Mój tata miał wiele oryginalnych powiedzeń. I trafnych. To od niego usłyszałem o złośliwości przedmiotów martwych kiedy coś spadało ze stołu lub nie dawało się odnaleźć, a jeszcze przed chwilą leżało gdzie trzeba. Przypisywana artefaktom martwota jawiła się wówczas mocno wątpliwie… Ale najbardziej przypadło mi to określenie ojca: wzmożone poczucie godności własnej. Tata utrzymywał, że jest to przypadłość nierozerwalnie związana z byciem Polakiem. Przejawiała – i przejawia – się ona praktycznie wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. Jej wyrazem jest często wypowiadane oburzenie w rodzaju „No co też pani !” albo „Że też pan !”, czy też „Jak pan/pani śmie tu mi z czymś takim !”. Pobrzmiewają nuty dumnej polskiej szlachty – co charakterystyczne – tych rodów zwykle, które powodów do dumy miały niewiele. Gombrowicz naśmiewał się z tej pretensjonalnej dumki bez końca.
Bezbłędnie to określenie mojego taty opisuje cechę którą realizujemy w różnych dziedzinach życia.
W takiej na przykład dziedzinie jak jazda metrem i że ktoś rower wiezie – realizacja z wczoraj.
Ciężko się wbić z rowerem w niefortunnych godzinach szczytu albo tuż przed szczytowaniem gdy najostatniejsze wejście dla wózków i rowerów zapchane ludźmi. Wchodzę gdzie można i potem wyprowadzam rower na stacjach, często tyłem, żeby życie ułatwić wysiadającym przednie koło skręcam odpowiednio. I co? Większość ludzi która wysiada nie patrzy pod nogi by ominąć przeszkodę ale najpierw spogląda na mnie. Rozumiecie to? Ryzykują nadzianie się na szprychy roweru, wbicie sobie śruby w kolano czy inny defekt z którym przyjdzie im żyć tydzień, a może i przez resztę życia, byle tylko posłać właścicielowi karcące spojrzenie w stylu: „Co mi tu z tym, mnie tu tak ?! Jaaa tu wychodzę, a to mi tu tak! Gaaardzę, gardzę takim kimś, takim czymś, pogarda i potępienie! A duma moja mi to każe, duma wrodzona mego dumnego i nieskazitelnego bycia i życia. Jam wszak idealny (nie szkodzi, że w życiu nasrane po sufit), a tu ktoś z tym takim błędem w przestrzeni jakimś staje tu tak nieidealnie na mej idealnej drodze życia, życia polskiego, gdzie wszystko byłoby dobrze gdyby nie inni ludzie!”. Jakoś tak leci to spojrzenie…
Zaperzanie się, obrażalstwo, podejrzewanie o najgorsze, grożenie policją o 21, bo w galerii akurat wernisaż, więc kwiczenie na całą klatkę „ja sobie wypraszam picie wina!” i nieskończenie tym podobne. WPGW działa niezawodnie od stuleci, przez wszystkie zawieruchy i zawichosty wojenne, przez miedzę Kargula i Pawlaka się przetacza, sejmową mównicę, protesty przy urzędowych okienkach, w kolejkach po chleb, w autobusie wycieczkowym z Polakami za granicą („Pani tu nie siedziała! / To pani tu nie siedziała!!”) i gdzieniebądź. Głupie to, pokraczne, atmosferę psuje, ale – nie wiadomo po co – nadal jest. Mój duchowy przyjaciel zapewne wypowiedziałby 2 słowa: duchowe wzrastanie. Do kochania – po to oni sracy tacy. Takich srakich akceptować trzeba, kochać.
Jako Polak zapewne także posiadam tę cechę, atoli w stosownej ilości, oczywiście. 😉
F.
Poniedziałek 23/04/2012:
Wczoraj przypomniało mi się, że to czego chcę jest na wyciągnięcie ręki
Pokrzywa rośnie pod oknami w ogródku. Od wiosny do jesieni nie trzeba jechać na drugi koniec miasta do zielarza, żeby kupić super pokrzywę. Zatyczka na hak do samochodu leżała w kuchni na wyciągnięcie ręki – biały korek od dużej butelki po płynie do prania. A przecież tyle czasu strawiłem na poszukiwania – sklepy, allegro itd. Znalazłem to, albo to mnie znalazło bo wróciłem do domu rozluźniony, radosny, przychodzi mi takie słowo: zharmonizowany. Bo nie zależało mi aż tak bardzo, że energia, którą zużywałem na szukanie buzowała aż dymiło, a dym przesłonił mi to co leżało całymi dniami metr ode mnie.
Podobno od człowieka do którego chcemy dotrzeć – i to w dowolnym zakątku świata – dzieli nas 5-6 osób. Dalajlama – proszę bardzo. Obama – nie ma sprawy, ale wolę nie. Człowiek, który mieszka w moim mieście, a nie mam do niego kontaktu – oczywiście, że tak. Sprawdziłem to (poza Obamą, ale jestem pewien, że to no problem). Trzeba tylko zachcieć i kierować się swoim wewnętrznym harmonijnym głosem, a rzecz, sprawa, człowiek wkrótce nas odnajdą. Jeśli Wszechświat mnie w czymś wspiera, dostanę wsparcie.
Pozostaje pytanie dlaczego, skoro to takie proste – co nie znaczy: nie wymagające wkładu energii – to zazwyczaj takie trudne? Bo nie chciałem. Bo nie chcieliśmy. Bo ucinałem sobie możliwości. Bo ucinaliśmy je sobie. „Bo przydeptujemy sobie narząd” (wersja męska) – jak mawia dosadnie mój znajomy. Z różnych powodów: karanie siebie, bycie ofiarą, zaniżanie swoich możliwości, itd. Pora z tym skończyć. Skończyłem z tym. Koniec z tym. Szkoda mi życia na granie tej popularnej tragikomedyjki pt. „Jest tak trudno, znikąd pomocy, siedzę na tyłku i nie ruszam się.
Środa przed 7 rano, zakorkowana stolica. Gość wbija się przede mnie nie uprzedzając manewru – najpewniej auto cierpi na tzw. zespół zepsutych kierunkowskazów lub na wzmożoną ważność kierowcy, który na drodze jest sam jak palec. Zajeżdza drogę nagle i po chamsku, a zaraz ryzykuje swoje i innych życie przejazdem przez skrzyżowanie na styk z nadjeżdżającymi autami. Na pożegnanie widzę nalepioną z tyłu dużą naklejkę z kotwicą Polski Walczącej – Pamiętamy! Pamiętamy, że życie jest cenne, czy pamiętamy, że ludzie ginęli bo byli zdesperowani i nie specjalnie poddawali refleksji to czy ich życie jest najcenniejszym darem jaki mają? Mój tata walczył w Powstaniu Warszawskim, a ja do dziś mam wątpliwości, takie fifty fifty na temat celowości tego zrywu.
Tamten kierowca to był zapewne Polak Walczący. Dumny orzeł i strażnik pamięci. Jakiej pamięci, o co chodzi, kim my do licha jesteśmy, Polacy? Bo mam skojarzenie, że to paranoiczne jakieś – ta duma eksponowana co trupem zajeżdża, „miłość do kraju” co nienawiścią do ludzi podlana, gotowością do bitki, brawurką, chamstwem.
Dwa lata temu, stadion warszawskiego klubu piłki nożnej, polska reprezentacja gra z Bułgarią. Wspólnie z młodszym synem oglądamy mecz. Przez 90 minut jedna strona zajęta przez kibiców konkurencyjnego stołecznego klubu lży klub gospodarzy. Są w ogóle mało zainteresowani kibicowaniem polskiej reprezentacji. Polacy walczą na murawie, kto walczy na trybunach i z kim? Kto zajeżdża drogę i ryzykuje Życie? Jest wśród nich być może fan Polski Walczącej, bo jakoś tak mi ta miłość historyczna z miłością do tanich szybkich aut i lokalnego futbolu się kojarzy i komplet tworzy.
Dlaczego polityk, były premier sławiący imię powstańców warszawskich sączy jad pod adresem rodaka, ale z partyjnej konkurencji, który aktualnie premierem jest? Kto tu do cholery „kocha Polskę” i o co walczy? Albo w ogóle czym ta Polska jest i czy w ogóle jest? Mój przyjaciel mówi, że są Polacy, ale czy jest coś takiego jak Polska? Gdzie ona jest, widział ją kto? O granice chodzi? O które granice, obecne czy przedwojenne, a może przedrozbiorowe? A jeśli są Polacy, to co to za jedni – skłóceni ludzie zajeżdżający sobie drogę? Kibice, którzy „kochają klub”, „kochają Warszawę”, „kochają i pamiętają powstanie”, a jednocześnie nienawidzą? Retoryczne te pytania głównie.
Alfred Jarry pisząc Króla Ubu umieścił akcję w „Polsce, czyli nigdzie”. Może chodziło o kraj podzielony między siebie przez zaborców, a może o co innego. Polski nie ma. Są ludzie. Albo kochają, albo nienawidzą. Bociana można lubić nie będąc Polakiem. Drogi lepiej nie zajeżdżać. Chyba, że jest się groźnym dla innych samobójcą, który pamięta o szlachetnym polskim zbrojnym czynie.
Urodziłem się tutaj, oglądałem Stawkę większą niż życie (znamienny tytuł, jakże „polski” w złym tego słowa znaczeniu) oraz Czterech pancernych – skrzywione skojarzenie z językiem niemieckim miałem zapodane jak w zastrzyku. Rosyjski też mało kojarzył mi się z Puszkinem, głównie z czołgiem T-34 i onucami, które w blasku sierpniowego słońca prali sobie spokojnie sowieccy żołnierze na prawym brzegu Wisły, podczas gdy mój ojciec leżał na dachu mokotowskiej kamienicy pod nazistowskim ostrzałem i zastanawiał się czy jutro rano będzie żył. Jestem Polakiem – mam polską narodowość wpisaną w dokumenty, więc być może jest we mnie także okruch tej paranoicznej duszy Polaka, który w jednej sekundzie jest patriotą wielbiącym polski czyn zbrojny, zwłaszcza warszawskie powstanie, polską dumę, historię i wszystko co polskie – mleko, sery i Mazury, a w następnej zajeżdza drogę nagle i po chamsku, ryzykuje swoje i innych życie przejazdem przed maskami rozpędzonych aut. Kimś kto w czasie meczu reprezentacji w piłkę wykrzykuje inwektywy zagłuszając wszystkich. Kim są ci „patrioci” kochający kraj? Mój spory nos wyczuwa, że sympatyzują też ze spiskowo myślącym ugrupowaniem politycznym, dla którego Polska jest najważniejsza, ale Polacy już nie – są tacy i siacy, jednych się kocha, drugich nienawidzi. Bo jest w naszym kraju coś co uczy nienawiści. Nie wiem co i kto to jest, gdzie jest tego dystrybucja, ale wiem, że gdzieś tego uczą. Niektórzy nie wiedzieć czemu przyklejają sobie historyczne nalepki.
Minęło kilka dni. Dziesiąty kwietnia. Manifestacje, flagi narodowe, zakorkowane ulice, a na nich „prawdziwi” patrioci kochająco-nienawidzący. Mój starszy syn biegnie przez pół miasta na spotkanie, bo autobusy nie mają którędy wozić ludzi. Kolejny samochód z kotwicą Polski Walczącej zajeżdża mnie i innym drogę nie używając kierunkowskazu. Widać kierowca jednych kocha, a drugich nie.
Pamiętamy – Polska warczy!
Od miłości do fanatyzmu droga bardzo daleka, pewnie dlatego ostała się „łość”. Łość niezgody, albo łość co sam sie niom zadusza fanatyk nienawistnik. / foto F
Piątek, 6/04/2012:Życzę wszystkim z-martwych-wstania. Wszystkim czyli i sobie też. Wstania z martwych związków, myśli, spraw, tego co nie istnieje lub jest bezużyteczne, ale do tej pory nie szło tego jakoś pożegnać, wrzucić do kosza, wymienić na żywe. A do tego jeszcze – nie wiedzieć czemu – to zasilałem, śmy. Ochoty na przybycie Nowego. Bliskości, radości i smacznego. Prawdziwych i radosnych Świąt Wielkanocnych.
Niech się święci Życie !
Niedziela, 1/04/2012:
Palmowa niedziela. Przed kościołem stoliki z tzw.palmami i jedna żebrząca aktorka. Scen polskich? Raczej nie, choć nie widzę bo twarz zasłonięta chodnikiem. Klęczy i twarzą ziemi dotyka. A że aktorka – bo dobrze to gra, jeszcze trzęsienie dłoni wystawionej wysoko z kubkiem w proszalnym geście dodała. Ale nie o tym. Chociaż…
Kupiłem małą palemkę. Trochę bukszpanu, ze dwie bazie, kolorowy kłos. Spodobała mi się – mała, delikatna, inna. Chcę kupić drugą, idę dalej z palmą pierwszeństwa. Przy każdym stoliku dopada mnie pseudohandlarka: – Pan popatrzy jakie ładne, o ta jaka ładna, no nie ładna!? Jakieś niedowierzanie, że nie dojrzę, albo czynią założenie, żem ślepy po prostu i trzeba mnie pokierować: „o, ta ładna!”. Guzik prawda. Naćkane wszystkiego, za dużo. Ale już inna dopada i ciekawska: – Po ile pan kupił o to? Wzrokiem wskazuje na moją małą. „Za 4” odpowiedziałem nie wiem po co, bo guzik ją to obchodzi. I tu pani biznesłoman spod świątyni maluje na twarzy swej obrazek, który ukazuje mieszankę zaskoczenia, oburzenia, niedowierzania i złości, a całość komponuje się w tytuł: „Jak tak można?!”. Że niby komuś przysłowiowa odbiła.
– Pan zobaczy, te po pięć ile wszystkiego mają, przecież to widać!
– Nie to ładne co ładne, a co się komu podoba – cytuję porzekadło, które lubię cytować.
– Ale pan zobaczy jaka ta, a jaka ta, albo ta, no nie ładna?!
– Proszęż panią, jakby pani miała do wyboru kupić pieska małego co się pani podoba za 99 i wielkiego brytana za 100 to zapewne dużego by pani wzięła, bo się opłaca, co?
– Ale ja pana rozumię, ja tak z handlowego punktu widzenia!
– Aaaa, z handlowego…
Biedronki jak stonki – zarządziły inwazję na kraj. I kropkowana – czy lepiej – dziurawa filozofia przeniosła się w inne dziedziny. Tanio znaczy dobrze… Czy naprawdę? Widział ktoś Bentleya za 30 groszy? Ja nie. Ale jakoś tak się porobiło, że już prawie każdy kombinuje jak sobie taką furę sprawić nie wydając na to dużo pieniędzy, a po drodze dodatkowo kogoś zrobić na kasę. Żyjemy w epoce ilości, z niekorzyścią dla jakości. Dużo znaczy dobrze – tak ktoś stara się wmawiać ludziom. Ostry seks przez 24 godziny non-stop i świetne samopoczucie? Wątpię. Ludziom wyższość ilości nad jakością wmawia jakiś ludź, kombinator, który za tą taniochę wywali sobie hawirę z wodotryskiem i zasłoni się maską filantropa oferującego tanie towary. Wszak dobro czyni… Wszak gówno czyni. Gówno, którym pomnaża gówna inne. Skoro przy produktach koloru brązowego jesteśmy (wybaczcie skatologię, niech będzie mocno, czemu nie) interesuje mnie czekolada dobrej jakości z przewagą kakao, a nie cukru. Niech tabliczka kosztuje 10 zł., ale chcę czuć, że to czekolada, a nie wytwór czekoladopodobny z minionej epoki.
Nadal młody i na słowiańskich ziemiach brylujący kapitalizm pokazuje nieumalowaną mordę. I wyciąga z ludzi biedę, którą mieli pod skórą. Tani niby-asfalt na trasie katowickiej – w rzeczywistości smoła z domieszką asfaltu. Miało być tanio, a jest pewnie kilka razy drożej, bo brygada pana Mietka ma co rok pełne ręce roboty i to najczęściej przy tej samej dziurze.
A teraz przeskok w inną dziedzinę. Jak zapłacić mało za coś co jest dużo warte? Firma produkująca auta, renomowana marka znana na całym świecie i sprzedająca pierdyliardy aut chce zapłacić mało lektorowi, którego głosem reklamuje te sławne na świat cały samochody. Dlaczego? Ano taki spryt. Producenta reklamy? Studia dźwiękowego? Może szefa marketingu tej sławnej firmy od aut z oddziałem w mojej ojczyźnie, Polsce? Nie wiem. Na ducha biedronki vel pierdonki przez duże B najłatwiej byłoby zwalić. Ale to nie to. To bieda, ubóstwo moi mili. Ogólnoświatowe i cwaniackie. Nie tylko rodzime, polskie, z 200 lat zaborów się biorące, wojen, sowietów i kartek na mięso. Ubóstwo ludzkich serc – choroba największa dzisiejszych czasów co się i na pieniądze przekłada. Szokujące przełożenie? A ja tak to widzę i czuję.
Szanujmy prawdziwe talenty bo udawane szybko się spiorą. Artyści też muszą zacząć się szanować i przestać brać ochłapy od wielkich koncernów strojących się na bogów. Bogata firma bogato płaci. Chyba, że bidna. Szanujmy się i siebie wzajem, oraz talenty, którymi dzielimy się z innymi. I bądźmy pod prąd – chojni, jeśli potrafimy. Na dawanie się pora przerzucić, że tak zaagituję, a państwo płacący – nie patrzeć komu jeszcze pieniążka zabrać bo zostanie więcej… W rezultacie, choć nie od razu, zostanie mniej.
Pozdrówki… Boże krówki…
http://www.youtube.com/watch?v=TkfKPspW_Ow
F.
Poniedziałek, 26/03/2012:
Tak mnie naszło kilka dni temu: JAK ŻYJĘ, JAK ŻYJEMY? Na maksa, czy na 10-20-30% swoich potencjałów i możliwości? Gnębię się, ograniczam, tłamszę, czy żyję i trochę procent ze mnie na tym świecie innym daję? Żyję? A jeśli tak, to dlaczego nie na stówę? Albo przynajmniej bliżej stówy niż zera? A jeśli dzisiejszy dzień jest ostatnim?… Ja pierdykam… Duża rzecz. Grube pytanie. Piosenkę w temacie nagrywaliśmy z kumplem 2 lata temu, 2 dni po tym jak samolot zahaczył o brzozę i ludzie się pozabijali…
Żyć na 100% swoich możliwości – to jest wyzwanie!!!
F.
Czwartek, 22/03/2012:
Wtorek, 20/03/2012:
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1515,title,Okno-zycia-dla-zwierzat-w-Lodzi,wid,14346212,wiadomosc.html
Piękny gest wobec istot czujących w pierwszym dniu Wiosny i jednocześnie działania strony… Wzruszyło mnie to.
F.
Poniedziałek, 19/03/2012:
Gdyby poziom wrażliwości i chęć komunikacji z drugim człowiekiem w Polsce miały się diametralnie zmienić to Jan Paweł II musiałby umierać raz na tydzień, a samolot z elitą rządową rozbijać się ze zbliżoną częstotliwością. Wzruszenie i zrozumienie dla zwykłych zdarzeń pojawiało się wówczas niczym za dotknięciem czarodziejską różdżką serduszka każdego Rodaka Polaka.
Żyjemy w kraju, w którym moja jest mojsza, co ja mówię, najmojsza, najmojsiejsza. Dalej własnego nosa widzi garstka ludzi, tłumek jest wkurwiony, rozumie tylko to co chce i dba tylko o to co dla niego korzystne.
Skąd to rozczarowanie? Ano lecę z opisem. Dwie sytuacje dotyczą moich dwóch doświadczeń z Rodakami Warszawiakami. Pierwsza – czekam z numerkiem na poczcie. Już jest dwa do mojego i na wywołany nikt nie podchodzi do okienka, nikt nie drgnie, więc ruszam się ja. Zaczynam załatwiać temat, wtedy nagle obok wyrasta gość o sylwetce i groźnej mince ochroniarza i z czarną grozą bijącą z jego wkurwionego jestestwa jadzi do mnie na pół poczty: „Co cwaniaku, nie widzisz, że to nie twój numerek?! JA mam następny!”.
Druga akcja, dzisiejsza. Centrum stolycy, nie ma gdzie zaparkować bo aut jest 3 razy tyle niż wówczas gdy projektowano miasto, a żeby zrobić podziemne trza by przedwojenną kanalizację wymienić na nową. Więc bywa trudno w tym boju. Staję za dwoma autami, bo sprawa jest na jakieś 5-7 minut. Przyblokowuję je, w związku z czym włączam awaryjne światła i zostawiam kartkę z telefonem, gdyby ktoś musiał nagle odjechać. Wracam po 5-7 minutach i już z oddali widzę sylwetkę wkurwionego rodaka z fajkiem w zębach, który na mój widok kiwa głową w klasycznym karcącym geście dezaprobaty, aby nikt w pobliżu, ani – co najważniejsze – w aucie nie miał wątpliwości po czyjej stronie jest RACJA. Podchodzę i mówię: już odjeżdżam, proszę wybaczyć, nie było nigdzie wolnego. W odpowiedzi słyszę fundamentalne: „Ale MNIE to nie interesuje !”.
I to mnie ruszyło. Słyszę i widzę to wielokrotnie w różnych odmianach przez przypadki i sytuacje. MNIE to nie interesuje. To nie MOJA sprawa. NASZA partia i NASZE stanowisko w stosunku do WASZEJ itd. Ludzieeee!!! Opamiętania!!! Czy naprawdę wszystko musi się kręcić wokół waszej – nie u wszystkich tak fotogenicznej – części ciała zwanej popularnie dupą?
Czarny jeździec z poczty i tytoniowy pewniak z centrum miasta zapewne oczekują na moje dudniące i donośnie jak uderzenie wawelskiego dzwonu uderzenie się w pierś i wypowiedzenie sakramentalnego: przepraszam. Otóż nie, panowie szlachta. Nic z tego. Miliardy razy wpuszczałem takich jak ja i wy do kolejki, czekałem aż odjedziecie. Ludzkie sprawy. Nauczcie się teraz czegoś wy. Zdarzyło mi się dwa razy i będę czujny, żeby swoim „cwaniackim” zachowaniem nie psuć dnia paniom z poczty, bo w konsekwencji akurat WY będziecie mieli do powiedzenia światu coś cholernie ważnego jak wam się zdaje, co odmieni ludzkie serca. Wasz rzyg nienawiści.
Wiara, nadzieja i miłość. Tak mi się ze św.Pawła przypomniało. A co pozostało? Jad, nienawiść i niesmak. Często i głupio. A po co to?
Wszystkiego Dobrego i Radosnego dnia moi Rodacy!
Watching You z Miłością.
F.
Sobota, 3/03/2012:
Najgroźniejszy Polak to ten z pełnym pęcherzem. 🙂
Przekonałem się o tym na stacji benzynowej gdzieś na północy RP.
Wtorek, 28/02/2012:
Zanik tekstu to ostatnio popularna dolegliwość piosenkowa, którą dotknięte są utwory polskie jakie słyszę w radio. Ale jest to zapewne większa dolegliwość, coś o skali medialnej epidemii. Kilka tygodni temu oglądałem w tv piosenki Wasowskiego i Przybory w wykonaniu popularnych aktorów współczesnych i szukałem powodu, dla którego ktoś powziął zamiar wyprodukowania programu silącego się na kopię oryginału. Jeśli chodzi o interpretacje – były słabe i nijak się miały do pierwowzoru. Za wyjątkiem jednego występu Ewy K. Bułhak. Dziękuję i gratuluję!
Wszystkiego Dobrego!
F.
„A teraz coś z zupełnie innej beczki. Modrzew…” 😉
Jeśli chcesz zobaczyć zawartość w większym formacie – klikaj w fotki.
W Warszawie, wiadomo, przyjmują wybitni specjaliści w swoich dziedzinach. Nie tak odległe sąsiedztwo cmentarza nasuwa jednak skojarzenie, że bycie warzywem nie daje długofalowej gwarancji zdrowia… 😉 _foto/F
W sumie no comments… Ale jak by kto chciał, to na trasie Łowicz-Warszawa jest takie intymne miejsce
z leciwymi (s)eksponatami… 😉 / foto F
Niektórzy szczerze wypinają się na Stadion Narodowy, albo po prostu: sport mają w dupie.
Wytęż wzrok i przyfiluj fana w rogu…
S(t)olec w Warszawie. / XII_2012, foto by F.
Po prostu – raj. I o to chodzi.
Orlen, czy przewidzenie takie?
Polak jak chce, to potrafi. Gdzieś na trasie W-wa – Kraków. / foto F
Pirat drogowy. /foto F
Nanożne mogą być droższe, podobnie jak naoczne czy namyślowe.
😉 / foto F