HBO, O! // ISLANDIA WYMIATA // SAUL BOHATER

Ten kącik pararecenzencki składa się z krótkich (really?) tekstów o tym co ostatnio widziałem, słyszałem i czemu uznałem, że warto poświęcić
na to więcej niż jedno zdanie.

2 tygodnie na kanapie, czyli HBO GO

Przeziębienie, które sobie zafundowałem usadziło mnie na 2 tygodnie przed telewizorem na którym przewijały się postacie z kilku seriali HBO. Chciałem odpocząć od ludzi, ale od bohaterów filmów widać się nie dało. Postawiłem na komedie i comedy-drama.

CRASHING (NA WYLOCIE) Pete’a Holmes’a, amerykańskiego komika młodszej generacji wprawił mnie w dobry nastrój. Ten serial o początkującym komiku sceny stand-up comedy mogę polecić każdemu kto wie, że wychodzenie na scenę przed nie zawsze przychylną widownię to nie bułka z masłem. I że na tę choćby – czasem trudno w tej branży zarobić. W serialu oprócz Holmes’a przewijają się w epizodach lub zostają dłużej na ekranie znane postaci nowojorskiej komedii na stojąco: Artie Lange, Sarah Silverstein, Wayne Federman, TJ Miller, John Mulaney, Ray Romano czy Jamie Lee (w filmie jako Ali Reissen). Trzy serie wciągnąłem z dużą przyjemnością, wydmuchając nos w chusteczki. Szczęśliwie były to serie filmu a nie antybiotyku, a działały z większą skutecznością.

I’M DYING UP HERE (UMRZEĆ ZE ŚMIECHU). Amerykański tytuł, który rezonował z moim położeniem w kwestii przeziębienia to, można powiedzieć, pogłębienie tematyki z wcześniejszego serialu, umiejscowienie go w latach 70. i przeniesienie ciężaru gatunkowego comedy-drama na drugi biegun. W skrócie: więcej tu ciężkości niż komedii, bo serial opowiada o trudnych początkach sceny komediowej w Los Angeles i życiowych zawirowaniach ludzi żyjących z opowiadania ciętych kawałków do mikrofonu. Bazując na wielu prawdziwych wydarzeniach i postaciach film fabularyzuje postać Mitzi Shore – legendarnej założycielki pierwszego kalifornijskiego Comedy Store i matki chrzestnej sukcesów wielu komików z tamtej epoki. W roli Goldie wystąpiła świetna jak dla mnie Melissa Leo. Jest sporo dobrych ról, inteligentnego dialogu. Zdjęcia i cała produkcja, co idzie o mnie, warte były godzin spędzonych z serialnem na sofie.

CATCH 22 (PARAGRAF 22) – miniserial współprodukowany i współreżyserowany przez George’a Clooney’a. Wszystko jak trzeba. Adaptacja kultowej powieści Josepha Hellera ma, jak dla mnie, swoją jakość także w dobrej obsadzie, zdjęciach i muzyce. Christopher Abbott, nieznany mi wcześniej aktor wyszedł wg. mnie obronną ręką z powierzonej mu głównej roli pilota Yossariana. Nic dodać nic ująć, siadać i oglądać.

TRACEY ULLMAN’S SHOWChoć na przestrzeni lat zgarnęła już kartony nagród Emmy i innych, trzy serie jej nowego i znowu brytyjskiego – po latach spędzonych z mężem i córkami w USA – serialu, nie pozostawiają złudzeń, że to jak dla mnie (co idzie o kobiety) współczesny brytyjski komik nr.1. Jej zdolnościom wcielania się w niezliczone postaci dorównać mogą jedynie dziewczyny z Saturday Night Live: Kate McKinnon czy Melissa Villasenior. Większość skeczy i gagów nieźle się broni. Niektóre zaskakują odwagą (polecam skecz o rozmowie o pracę) lub nakładem sił (kawałek o likwidacji bibliotek w Szkocji). Sporo lokalnej brytyjskiej politycznej satyry, jakkolwiek każda z postaci jest stworzona i zagrana od A do Z. Chcecie przedsmaku – zajrzyjcie na you tube i zobaczcie Tracey jako Judi Dench, Angelę Merkel czy Camille Parker-Bowles. Doceniam też kapitalne charakteryzacje jej holenderskiego współpracownika. Szacunek dla tej pani i całego zespołu!

CO JESZCZE? Liznąłem kilka odcinków CURB YOUR ENTHUSIASM (POHAMUJ ENTUZJAZM), komediowego serialu Larry’ego Davida, współtwórcy sukcesu Kronik Seinfelda. Allenowskie z ducha gagi sytuacyjne i komedie omyłek z eksploatowaną w każdym odcinku żydowską figurą nieudacznika, w której to bohater każdorazowo odbiera widzom nadzieję, że coś w tym względzie się zmieni, widać – przypadły ludziom do gustu, skoro lada moment cyknie 20 lat od premiery pierwszej serii. Mnie, choć wielokrotnie to i owo rozbawiło, na dłuższą metę znudziło wyczekiwanie jaką katastrofą zakończy się kolejny dzień z życia prominentnego producenta filmowego. Nie mówię, że nie da się przy tym odpocząć i pośmiać. Ale ile można patrzeć na wchodzenie co i rusz we własne gówno w każdym odcinku? 

Jako, że i mnie kiedyś coś łączyło z komediową sceną HBO na deser obejrzałem dwa godzinne programy Pete’a Holmesa, żeby zobaczyć jak twórca Crashing, który poradził sobie w krótkich scenach filmowych, radzi sobie rzucony na godzinę przed żywą publikę. Jeśli ktoś nie wierzy, że można uprawiać stand-up w Ameryce nie mówiąc w nim przez 95% czasu o seksie – niech zobaczy Pete’a. Daje się. Można polecić.

I dokładka: Billy Crystal – gigant komediowy, który zaskoczył mnie sprawnością i poziomem przygotowania w dwugodzinnej śmieszno-gorzkiej opowieści scenicznej o swoim dzieciństwie 700 SUNDAYS (700 NIEDZIEL), za które, jak się doczytałem już po obejrzeniu, zgarnął kilka nagród.

Śmiałem się i wzruszałem na zmianę. A cały ten pakiet w dużej mierze doprowadził mnie na powrót do zdrowia. Czego i SzPaństfu życzę! 🙂

FP, XI.2019

Högni – koncert w Warszawie 11/2018

Islandia wymiata, co do tego nie mam wątpliwości po warszawskim koncercie Högniego Egilssona 23.XI.2018. Były (?) frontman formacji Hjaltalin i jeden z głosów GusGus oraz jego nowy projekt: vocal, pianino i kwartet smyczkowy. Rzecz subtelna, dla mnie raczej nie na zimną (temperatura) salę klubu Niebo z akompaniamentem brzękających szkłem barmanów. Powyżej klip z nowej płyty – tu z elektroniką. A poniżej przykład jak może grać kapela (8 lat temu) z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej nie robiąc z tego wydarzenia typu „gwiazda X akustycznie”, a dając zaskakująco oryginalną porcję muzyki gdzie klasyczne orkiestrowe brzmienia kapitalnie łączą się ze współczesnymi.

https://www.youtube.com/watch?v=PalV8bbXG8Q


Saul Goodman, „bohater” naszych czasów

[Uwaga: trochę spoilowania fabuły i postaci – kto tej wiedzy nie łaknie, lepiej niech ogląda serial miast smakować moje wywody.] 🙂

Wczoraj wieczorem skończyłem oglądać 4 serię Better Call Saul (polski tytuł: Lepiej zadzwoń do Saula) i miałem z tego tytułu mnóstwo filmowej frajdy. Serial stanowi dla mnie kapitalne połączenie rozmaitych gatunków i stylów. Przy czym rozgrywane jest to raz subtelnie, a raz świadomie namazane grubą krechą. Jednocześnie film gra na nosie jednemu z ulubionych gatunków Amerykanów, czyli kinu sądowemu. Obrona niewinnych ludzi, kwieciste tyrady, długie sceny na sali rozpraw i wzruszające pojawienia się świadków, którzy wyciskają łzy z oczu sędziom, ale też zgromadzonym na sali rozpraw i rzecz jasna nam przed telewizorami lub ekranami kin – tego tu nie znajdziecie, bo to już nuda. Film uprawia raczej dekonstrukcję tego stylu.

Ciekawe jest też ujęcie serialowych wydarzeń w klamrze przeszłości, dzięki czemu wiemy, że złamany i ukrywający się dziś pod maską kolejnego alter ego główny bohater w końcu przeholował i w którymś momencie wypadł z gry. Ba, zapewne słono zapłacił za swoje nie do końca czyste, a właściwie kompletnie brudne adwokackie, choć nie mające z prawem wiele wspólnego, gierki. Dzięki temu wiemy, że to czego w serialu dopuści się Jimmy/Saul, a co nie do końca kojarzy nam się z postępowaniem godnym człowieka, zostanie w efekcie ukarane. Na marginesie – takie teatralno-literackie skojarzenie: przebieranki Jimmiego mają odwrotny walor niż te ze świata Jeana Geneta, który sam był na bakier z prawem. Tam maska uwznioślała, tu im dalej tym gorzej. Z pozycji czarno-białych przebitek z przyszłości widzimy, że kolejna maska to cena porażki. Jimmy/Saul jest antysystemowy (lubimy i utożsamiamy się) i zawadiacki. Jest najlepszym kumplem do rany przyłóż i bezdusznym cynikiem w marszu po wygraną. Kiedyś niedoceniony, dziś choć raz heroicznie, a raz histerycznie walczący o lepszy status i uznanie, prędzej stanie po stronie tego co okazuje ludzkie słabości i dostaje kopy w dupę za błędy niż po stronie ambitnego, pracowitego i dorobionego człowieka sukcesu, który czymś w rodzaju trudnej ścieżki ciężkiej pracy i wyrzeczeń doszedł do pozycji i pieniędzy. A był przy tym moralny i przykładny w każdej dziedzinie życia, tak jak brat głównego bohatera, człowiek bez skazy, ale w tej czystości i perfekcji aż nieludzki i bardzo przy tym samotny. Bo bycie człowiekiem nie znosi perfekcji. Jak mówią mistrzowie: im bardziej ludzki jestem, tym bardziej boski.

Dlatego patrząc z tej perspektywy boski jest Jimmy/Saul. Daleki od ideału, nie kryjący się ze słabościami, pełen sprzecznych uczuć i motywacji, do tego idący pod prąd tego co przyjęte jako właściwe i jak należy. Jest sobą. I to jego ulubiona przez nas cecha, zazdrościmy mu i poniekąd mu kibicujemy. I bolejemy gdy przeholuje, bo wiemy, że to co robi jest wynikiem posłuchania się „czarnego aniołka”. Znacie to? Na jednym ramieniu siedzi biały, a na drugim czarny aniołek – którego posłuchamy, tak będziemy czynić… Chcemy, żeby nasz niegrzeczny chłopiec poprawił się, nauczył się czegoś, dorósł i postąpił właściwie. Tak patrzy na niego Kim – to nieomal matczyne spojrzenie kobiety, która kocha faceta za jego bezpośredniość, choć szokuje ją jego bezduszność w najmniej oczekiwanych chwilach. I tu podejrzewam rozłam w 5. serii, bo co jak co, ale Jimmy bez duszy to już diabeł wcielony.

Prawie wszystko wokół jest udawane i wykręcone przez ludzi. Główny bohater chciał na tym coś ugrać, ale w swoim cwaniactwie był tyleż obrzydliwy co człowieczo słaby i nie dał rady. Cwaniaki idące z głównym nurtem mają się o niebo lepiej niż Jimmy. Tragikomedia głównego bohatera tym bardziej jest złożona, że jest on w dużej mierze świadom swoich słabości i cech. Sleazy Jimmy – takie nosił za młodu przezwisko i czasem jeszcze korzysta z arsenału specyficznego humoru i numerów jakie wywija dla zysku, lub ot tak – just for fun. I jest to wcielenie Jimmiego absolutnie na kontrze do portretu przykładnego prawnika. To prawnik à rebours, na wspak. Ale jednak – choć w masce Arlekina niczym z komedii dell’arte – prawnik z uprawnieniami, który w imieniu prawa wyznacza sprawiedliwość (piękne i prawe masło maślane). Ta cecha przyciąga do niego Kim. Wykręcanie numerów to jej azyl, ucieczka przed perfekcjonizmem z jakim wykonuje swój zawód i uczestniczy w adwokackim wyścigu szczurów.

Dlaczego w tytule słowo bohater umieściłem w nawiasie? Oczywiste jawi się to mnie i pewnie widzom serialu. Ci, którzy nie widzieli zapewne się przekonają jeśli zobaczą. Saul jest taki jak nasze czasy: pokręcony. Inteligentny, elokwentny, szybko działający, przy tym czuły i serdeczny gdy trzeba, ale nadto, a może przede wszystkim sprytny, cwany, przewrotny, zakompleksiony, kombinator i cynik, który zrobi wszystko, żeby wyjść na swoje. Mały niedoceniony (podejrzewam, że przez tatusia) chłopiec, który będzie zły i potupie nóżką póki nie dostanie cukierka. Do twarzy mu z maksymą Pieczorina, tytułowego Bohatera naszych czasów Lermontowa: „Cierpienie i radość innych mogę zawsze tylko rozważać w odniesieniu do siebie, jako potrawę podtrzymującą moje siły duchowe”.

Daliśmy się uzależnić od życia na kredyt i dostawania tego co nam się nie należy. Jimmy chce wciąż więcej, choć w głębi serca wie, że nie powinien dostać nic, bo jedyna rzecz, której pragnie to akceptacja, której sam dla siebie ma tyle co nic. Jesteśmy Jimmym McGillem/Saulem Goodmanem. Skojarzenie i pokrewieństwo z Dr.Jekyllem/Mr.Hydem? Nieznaczne. Bo Jimmy i Saul praktycznie się nie różnią. Bohater wykreował cechy, które przylgnęły do jego alter ego i z wolna przestaje odróżniać siebie od kreacji. Za udawane zaspokojenie duszy płaci się grymasem niby-uśmiechu.

Cieszy mnie świetne aktorstwo. Zarówno główny bohater stworzony przez Boba Odenkirka, jak i jego filmowa Kim, w tej roli Rhea Seehorn, potem kamienna twarz Jonathana Banksa, ale i reszta ról – nie ma tu średniactwa, jest dobry wysoki poziom, co zresztą zostało docenione przez rozmaite gildie filmowe. Prawo na lewo. Jak pokazać, że aparat sprawiedliwości jest oczywiście potrzebny, ale i z gruntu zakłamany? Trzeba niczym granat do latryny wrzucić tam Jimmiego, który ze wszystkich wad pomysłu na rozliczanie ludzi z ich głupich postępków jakim jest sądownictwo zrobi kompletny cyrk. To co jeszcze lubię, to że serial pokazuje nam zwykle co najmniej dwie strony medalu (paradoks: może być i trzecia!) i drugie, a nawet trzecie i czwarte dno. Dlaczego nie oglądam zwykle polskich produkcji? Bo tam ludzie zazwyczaj są jednowymiarowi, wszystko jest bardzo serio (jesteśmy Polakami!) i przez to odczłowieczone, nudne i płytkie. Zazwyczaj wyłącznie smutne. A smutek pokazać najłatwiej. Pokażcie mi człowieka w prawdziwej amplitudzie – od absolutnej radości życia po skrajne przygnębienie. I niech nie gada wciąż o „ważnych sprawach”, tylko o pierdołach czasem. I żeby jeszcze było coś pomiędzy tymi skrajnościami i żeby nie chodziło o „problemy Anki – ona cierpi, wiesz?”, „problemy naszej ojczyzny – ona mnie potrzebuje, rozumiesz?”, „problemy ordynatora piprztyckiego – on to bardzo przeżywa, czy ty tego nie widzisz?!” czy „kłopoty komisarza iksińskiego – on ją kochał, ale ją zabili”, etc.

Lubię niespodzianki i nie przypuszczałem, że spin-off sławnego Breaking Bad, którego Saul jest odpryskiem, da mi o wiele więcej wrażeń niż jego serial-protoplasta. A jednak. Humor zahaczający o kino Braci Coen oraz dopracowane scenariusze i dialogi to część przyjemności. Druga to lustro jakie dostajemy w osobie głównego bohatera.

Ostatnie słowa czwartej serii tłumaczą też jego pseudonim – udatnie to wymyślili scenarzyści i świetnie definiuje to charakter postaci granej przez Odenkirka. Czy Saul jak jego historyczny imiennik Szaweł ma jeszcze szansę na stałe nawrócenie? Wątpię. Wszak nawraca się i popada w grzech wciąż od nowa i często na przestrzeni jednego serialowego odcinka. Ale Saul brzmi podobnie jak soul, czyli dusza i upatruję w tym dodatkową przewrotność twórców serialu. Jaka ta nasza dusza jest i jak często się do niej zwracamy, a ile w niej czerni i brudu – to nam zapewne znów pokaże Jimmy/Saul w piątej i jak wieść niesie – finałowej serii, którą zamówił już główny nadawca, stacja AMC*. Poczekam cierpliwie.


Filip Przybylski // 10 X 2018

*emisja także na Netfliksie.

Dopisek po obejrzeniu ostatniej serii:
Nie rozczarowałem się! Ostatni – niestety – 5 sezon Better Call Saul stoi na bardzo wysokim poziomie co idzie o zdjęcia, aktorstwo, scenariusz…
Warto było czekać 4 lata, przeboleć niekręcenie filmów przez wirusową zadymę, wysłać kilka wspierających oddechów Odenkirkowi po zawale, którego doznał na planie, żeby sobie potem ucztować przy tym serialu. Dziękuję twórcom i – choć tego zwykle nie robię (nikt z produkcji wszak nie płaci) – polecam. FP // VIII 2022

🎬

Wyszczekana strona Filipa Przybylskiego. Skocz też na bajchi.filipprzybylski.pl - stronę z bajkami